Krem-wydmuszka
- Zuzanna Fedyczak
- 15 mar
- 6 minut(y) czytania
[ENG below]
Kupowanie kosmetyków przypomina mi czasem stąpanie po polu minowym - można trafić na krem-wydmuszkę czyli produkt, którego rzęsiste opisy na opakowaniu obiecują spektakularne efekty we wszystkich aspektach wyglądu skóry i cofnięcie zegara niemal do czasów niemowlęctwa.
Do napisania tego posta skłonił mnie pewien rozczarowujący krem, znanej marki, zapewniający o powrocie do młodości. Faktycznie robił dobrze, ale tylko jedną rzecz - napinał skórę, a właściwie to ją…ściągał. Niestety poza tym nie dawał absolutnie nic więcej - nie było nawilżenia, plastyczności i elastyczności, łagodzenia i komfortu. Generalnie zmarnowane pieniądze. W kwestii składu klasyk - dla przyjemnej sensoryki użyto typowych surowców w produktach uchodzących za premium - elastomery silikonowe, mieszanka 3 zagęstników akrylanowych, a efekt napięcia uzyskano peptydami.
Co zatem może być przyczyną niezadowolenia? Czy zastanawialiście się dlaczego niektóre kosmetyki odczuwalnie poprawiają kondycję skóry a inne nie?

Odpowiedź wcale nie jest prosta. Na zachowanie produktu na skórze wpływa wiele czynników: skład (oczywiście), ale też rodzaj cery, stan skóry, a nawet pora roku czy wilgotność powietrza. Tworzenie receptur to moja praca - dobór składników dla uzyskania określonego efektu jest mi chlebem powszednim, dlatego chciałabym odnieść się do tego pierwszego aspektu.
Czy ja mam jakieś sprytne rozwiązanie tego problemu? Na pewno mam swoje sposoby, aczkolwiek uniwersalnego wyjścia chyba nie ma :) Rodzina i znajomi często mnie pytają jaki krem polecam, ale to jest pytanie pułapka ;) Każdy człowiek ma inną skórę, dlatego tak trudno jest stworzyć krem, który będzie się podobał większości klientów. Jednak z mojego doświadczenia wprost wynika, że zastosowanie poniższych rozwiązań daje niemal zawsze znakomite rezultaty:
Użycie surowców biokompatybilnych, np. emulgatorów tworzących struktury ciekłokrystaliczne (te struktury występują także w skórze) lub emolientów. Niektórzy producenci przedstawiają badania z których jasno wynika, że dobór takiego składnika względem syntetycznego, w bardzo prostej formulacji powoduje wzrost nawilżenia. Składniki te są łatwo "rozpoznawalne" i wbudowywane w skórę. Uwaga! Nie jestem przeciwna syntetycznym surowcom, mówię tu o moich doświadczeniach w recepturowaniu - czasem wybranie syntetyku jest absolutnie konieczne.
Zastosowanie surowców znajdujących się w NMF skóry. Cieszyłabym się gdyby do każdej emulsji dodawano hialuronian, aminokwasy, mleczan sodu, humektanty, delikatne kwasy w niewielkiej ilości, cukry czy PCA jako domyślne, bazowe elementy. Dlaczego tak nie jest? Ponieważ każdy technolog ma swój styl i sposób tworzenia receptur, ale co najważniejsze i najczęstsze - bardzo określony budżet, który nie pomieści tych składników. Nie znajdziemy bogatego składu w kremie za 20zł ze znanej sieci drogerii, a nawet jeśli INCI będzie rozbudowane, to substancji aktywnych będzie łyżka na cysternę.
Dobranie surowców znajdujących się w cemencie międzykomórkowym, czyli kwasy tluszczowe nasycone i nienasycone (omega 3-6-7-9, kwas stearynowy i palmitynowy), a także ceramidy, cholesterol (bardzo niedoceniany), skwalan, trójglicerydy i tokoferol.
Dodanie składników łagodzących i znoszących rumień. Chroniczny, niski stan zapalny na skórze często na podłożu stresowym (ach ten kortyzol…) powoduje zaczerwienienie trudne do zlikwidowania i wrażenie niezdrowej skóry. Wtedy to uzyskanie wymarzonego efektu glow czy też glass-skin bez make-up’u jest… prawie niemożliwe. Dlatego jego redukcja jest kluczowa - skóra podziękuje nam za solidną dawkę antyoksydantów (wit.C, resweratrol, glutation, ergotioneina), pantenol i alantoinę, a także prowitaminę D3 (mój ulubieniec) czy ekstrakt z wąkroty lub passiflory.

Użycie choćby części z tych składników znacząco poprawiłoby stan wielu skór, ale nadzieja że firmy kosmetyczne niezwłocznie zastosują je w swoich formulacjach jest raczej płonna ;)
Z drugiej strony muszę stanąć w obronie producentów - dla opłacalności biznesu, możliwości sprzedaży w sieciach handlowych, dla produktów, które płyną do nas do nas zza oceanów - muszą mieć w ofercie kosmetyki z długim terminem ważności (min. 30 m-cy) i dotyczy to zarówno marek w niskich cenach jak i premium. W tym celu trzeba użyć surowców, które się właściwie nie psują, dlatego tak trudno w nich znaleźć np. oleje z NNKT. Poza tym uwzględniając wymienione powyżej składniki istotnie rozbudowujemy skład, co zwiększa szansę, że coś przereaguje, a krem nie doczeka 3 lat.
Mniejsi producenci, którzy są nieobecni w mass marketach, mogą wypuszczać partie z krótszym terminem ważności (1,5-2 lata) i dlatego mogą sobie pozwolić na upakowanie składników odbudowujących płaszcz hydrolipidowy. Jednak ich kosmetyki są droższe i trudniej dostępne. Zatem docieramy do trójkąta: składniki vs cena vs dostępność, gdzie jednocześnie możemy zrealizować tylko 2 elementy.
Ale najciekawsze jest to, że na koniec dnia po przebojach z koncepcją marki, doborem składników formulacji i badaniami skuteczności produktu, klient może wybrać zupełnie inny produkt niż nam się wydaje, bo akurat tamten będzie w modzie, w promocji albo po prostu lepiej pachniał ;P
[ENG]
Buying cosmetics sometimes feels like walking through a minefield – you can come across a "hollow cream," a product whose flashy descriptions on the packaging promise spectacular effects in every aspect of skin appearance and a rewind of time almost back to infancy.
What prompted me to write this post was a disappointing cream from a well-known brand, claiming to bring back youth. And indeed, it did one thing well - it tightened the skin, or rather... it just pulled it. Unfortunately, beyond that, it did absolutely nothing - no hydration, suppleness, elasticity, soothing, or comfort. Overall, a waste of money.
As for the ingredients, a classic case - for a pleasant sensory experience, they used typical raw materials found in products considered premium: silicone elastomers, a blend of three acrylate thickeners, and peptides to achieve the tightening effect.
So, what could be the reason for the dissatisfaction? Have you ever wondered why some cosmetics noticeably improve the condition of your skin while others don’t?
The answer isn’t simple at all. A product’s behavior on the skin depends on many factors: its composition (of course), but also skin type, condition, and even the season or air humidity. Creating formulations is my job - selecting ingredients to achieve a specific effect is my daily routine, so I’d like to focus on this first aspect.
Do I have a clever solution to this problem? I definitely have my methods, though I don't think there’s a universal answer :) My family and friends often ask me which cream I recommend, but that’s a trick question! Every person has different skin, which makes it incredibly difficult to create a cream that pleases most customers. However, in my experience, applying the following solutions almost always delivers excellent results:
Using biocompatible raw materials, such as emulsifiers that form liquid crystal structures (which also exist in the skin) or certain emollients. Some manufacturers provide studies showing that selecting such an ingredient over a synthetic one, even in a simple formulation, significantly increases hydration. These components are easily "recognized" and integrated into the skin. Note: I’m not against synthetic ingredients—I’m speaking from my formulation experience. Sometimes choosing a synthetic component is absolutely necessary.
Incorporating components found in the skin’s Natural Moisturizing Factor (NMF). I’d love to see every emulsion enriched with hyaluronate, amino acids, sodium lactate, humectants, mild acids in small amounts, sugars, or PCA as standard base elements. Why isn’t this always the case? Because every formulator has their own style and approach, but most importantly—there’s a strict budget that often doesn’t allow for these ingredients. You won’t find a rich formulation in a $5 cream from a popular drugstore chain, and even if the INCI list looks impressive, the active ingredients are often just a drop in the bucket.
Selecting ingredients found in the skin’s intercellular cement, such as saturated and unsaturated fatty acids (omega 3-6-7-9, stearic acid, and palmitic acid), along with ceramides, cholesterol (a highly underrated ingredient), squalane, triglycerides, and tocopherol.
Adding soothing and anti-redness ingredients. Chronic low-grade inflammation in the skin, often stress-related (oh, that cortisol...), leads to persistent redness and an unhealthy appearance. Achieving the coveted glow or glass-skin effect without makeup becomes nearly impossible. That’s why reducing inflammation is crucial. Your skin will thank you for a solid dose of antioxidants (vitamin C, resveratrol, glutathione, ergothioneine), panthenol, allantoin, provitamin D3 (my personal favorite), and extracts from Centella Asiatica or passionflower.
Using even some of these ingredients would significantly improve the condition of many skin types, but hoping that cosmetic companies will immediately adopt them in their formulations is probably wishful thinking ;)
On the other hand, I have to defend manufacturers - business profitability, selling through retail chains, and distributing products from overseas all require cosmetics with a long shelf life (at least 30 months). This applies to both budget and premium brands. To achieve this, companies must use raw materials that don’t spoil easily, which is why you’ll rarely find oils rich in essential fatty acids (EFAs) in these products. Additionally, incorporating the ingredients mentioned above makes formulations much more complex, increasing the risk of unwanted reactions that could shorten a cream’s lifespan before it even reaches the three-year mark.
Smaller manufacturers that don’t operate in mass markets can produce batches with shorter shelf lives (1.5 - 2 years), allowing them to include more ingredients that rebuild the skin’s hydrolipid barrier. However, their products tend to be more expensive and harder to find. This leads us to the classic triangle: ingredients vs. price vs. availability, where you can usually achieve only two at the same time.
But the funniest part? After all the effort put into brand concepts, ingredient selection, and efficacy testing, the customer might still choose a completely different product - because it’s trendy, on sale, or simply smells better. ;P
Comments